Warszawa

Jak wcześniej wspomniałam, tegoroczne wakacje spędziłam z rodziną w Polsce. Ponieważ parę osób pytało mnie o wrażenia, postanowiłam udzielić odpowiedzi tutaj. Warszawa (bo tam głównie przebywałam) nieustannie zmienia się – na lepsze jak sądzę. Pięknieje i ma do zaoferowania sporo atrakcji. Jest gdzie się spotkać wieczorem, na ulicach chyba jest bezpieczniej. Kiedy mieszkałam na warszawskich Kabatach lata temu, niewiele tam się działo. Nie było knajpek, wieczorami ulice były puste, a metro kursowało do północy. Kiedy chcieliśmy spotkać się ze znajomymi na mieście, trzeba było jechać do Centrum a potem wracać nocnym. Teraz Kabaty to miejsce pełne życia (przynajmniej w okolicy stacji metra). Nie wiem jak jest jesienią i zimą, ale latem w ogródkach lokalnych knajpek jest sporo ludzi. Drogi, chociaż to proces powolny i bolesny, także zmieniają się na lesze. Widzę dużo plusów i zmian na lepsze. Nie wszystko się jednak zmienia na lepsze, np. usługi.

Przykład: Na dworze skwar, jesteśmy głodni, więc szukamy miejsca, gdzie można by zjeść obiad. Wchodzimy do jednej z kabackich restauracji. Na szybie dumny napis: Lokal klimatyzowany. W środku 27 stopni. Jesteśmy jedynymi klientami. Grzecznie pytam, czy klimatyzacja działa. Działa, ale jak się dowiedziałam, nie jest wystarczająco ciepło. Hm… No cóż, jestem zbyt głodna, żeby grymasić. Zamawiamy rozmaite potrawy, między innymi frytki. A ile porcji, bo dla jednej nie opłaca mi się rozgrzewać frytkownicy. Wszystko to powiedziane przez dziewczynę najwyżej dwudziestoparoletnią, głosem tak nieprzyjemnym, jakby nam robiła łaskę. Wiem, powinnam podziękować za usługi i poszukać innej knajpki, ale jak mówiłam, byłam okropnie głodna. Kiedy w końcu pani przyjęła zamówienie (w tym na cztery porcje frytek, ufff) zaczęło się gotowanie. Temperatura w lokalu podskoczyła do 30 stopni, ale cóż najwyraźniej nadal nie było zbyt ciepło na włącznie klimatyzacji. Po jakiś 40 minutach dostaliśmy nasze jedzenie (w tym 3 a nie 4 porcje frytek). Żarcie było smaczne, nie przeczę, ale serwis okropny. Nie sądzę, abym kiedykolwiek jeszcze poszła do tej restauracji.

Inny przykład z innych wakacji: Jestem w Tesco, kieruję się do konkretnej półki, nagle czuję się jak na lodowisku. Wymachuję górnymi kończynami aby złapać równowagę. Zapewne wyglądam zabawnie, bo ludzie spoglądają na mnie z ciekawością. Nagle podchodzi do mnie pracownica ( i tu mam skojarzenie z serialem Alternatywy 4) ze ścierą w dłoni i się drze: A ta gdzie lezie? Ślepa? Nie widzi, że olej rozlany? Cóż, ślepa nie jestem, ale plamy oleju nie widziałam. Jakiś starszy dżentelmen stanął w mojej obronie. Pomyślałam wtedy o sytuacji, kiedy moje dziecko w sklepie (w USA) niechcący zrzuciło szklaną bombkę na podłogę. Zaraz pojawiła się pracownica i przeprosiła, że personel naraził moje dziecko na zranienie…

Skrajności nie są dobre, nie oczekuję wazeliny, ale chcę aby traktowano mnie – klientkę tak jak na to zasługuję. Jeśli widzę informację Lokal klimatyzowany mam prawo oczekiwać włączenia klimatyzacji. Jeśli ktoś rozleje olej, mleko, wodę czy cokolwiek innego, a ja się na tym, poślizgnę (co mają powiedzieć osoby starsze i słabo widzące?), to nie chcę słuchać obelg pod swoim adresem.

Swoją drogą kabacki Zapiecek bardzo mnie rozczarował. Jedzenie jest pyszne, ale klimatyzacja jest tylko chwytem reklamowym. Wyłączona czeka na globalne ocieplenie…

Inna kwestia: Ludzie

Nie wiem, czy to kwestia dużego miasta, gdzie życie pędzi jak szalone. Może w mniejszych miastach, albo na wsiach jest inaczej, ale w Warszawie widziałam wielu sfrustrowanych ludzi. Było mi ich żal. Tak niewiele trzeba, aby było miło. Trochę zrozumienia, uśmiechu. Szliśmy na spacer. A. niespełna siedmiolatek, jak to czasem dzieci robią, idzie szybko. Nie zauważył starszego pana. Nie wpadli na siebie, bo ów pan się zatrzymał, a ja zdążyłam zawołać A. Pan starszy zmierzył A. surowym, nieprzyjemnym spojrzeniem. Nic złego się nie wydarzyło, ale pan sprawiał wrażenie, jakby było mocno wkurzony, że ktoś mu staje na drodze. Mnie też zmierzył, jakby miał pretensje, że źle wychowuję swoje dziecko.

Poza tym byłam w Warszawie bardzo szczęśliwa. Dodam, ze nigdy nie chciałam stamtąd wyjeżdżać. Lubię to miasto. Chodziłam na spacery i wąchałam wszystko co się da. Wchodziłam do piekarni i cukierni zachwycona aromatami wypieków, zaglądałam do osiedlowych warzywniaków, w których wszystko pachniało prawdziwiej niż tutaj. W księgarniach głaskałam grzbiety książek, z a salonie bolesławca z zachwytem oglądałam ceramikę. Spotykałam się ze znajomymi. Cudownie było słyszeć język polski dookoła. Chodziłam do pięknych parków i na fantastyczny plac zabaw z dziećmi. Byłam na Mazurach w pensjonacie Stręgielek, zjadłam lody w Giżycku i obiad w Węgorzewie. Najważniejsze, że spotkałam tych za którymi bardzo tęsknię. Żal było wyjeżdżać. Bardzo mi było żal. Po raz pierwszy jednak nie płakałam na lotnisku. Teraz czekają na mnie nowe wyzwania, a po cichu planuję kolejne wakacje w Polsce.

Lipiec 2012

Lipiec był bardzo pracowity. 18 lipca wsiedliśmy w samolot do Amsterdamu aby jakieś 12 godzin później przesiąść się do samolotu lecącego do Warszawy. Byliśmy okropnie zmęczeni, najpierw pakowanie, potem podróż i zmiana czasu, ale było cudownie. Wielkie emocje i wielka radość zobaczyć rodzinę i znajomych. W Warszawie prowadziliśmy intensywne życie towarzyskie. Przez pierwszy tydzień chodziłam spać między 2 a 3 w nocy. Nie ze wszystkimi udało nam się spotkać, do niektórych się nie mogłam do dzwonić. Nie udało nam się wpaść do Paryża, jak planowaliśmy. To zrobimy następnym razem. Byliśmy za to na żaglach.

Naprawdę super wyjazd, szkoda, że tak rzadko jesteśmy w Polsce, co 3-4 lata. Chcę to zmienić 🙂

Przed wyjazdem uszyłam parę woreczków na bieliznę i skarpetki dla naszej piątki. Nie mam zdjęć woreczków (jeszcze), ale mam zdjęcie z przygotowań do szycia:

Obcykałam dla mojej mamy i siostry nasz ogródek:

Nasze malinki:

Po wylądowaniu w Warszawie dzięki uprzejmości pana kapitana z linii KLM moje dzieci mogły zajrzeć do kokpitu.

Wciąż tu jestem

Witam wszystkich
Przez ostatnie kilka tygodni byłam bardzo zajęta. Miałam dużo zaległej pracy. Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu po prostu się relaksuję. Wakacje w Polsce były wspaniałe. Podróż była miła. Dzieci były bardzo grzeczne w samolocie. Większość czasu spędziliśmy w Warszawie. Wielu ludzi nie lubi Warszawy, ale ja tak. Dużo się tam zmieniło w ciągu ostatnich czterech lat. Byłam szczęśliwa spacerując Starym Miastem i Łazienkami Królewskimi. Wspaniale było zjeść obiad z mamą czy wypić kawę z siostrą. Byłam zaskoczona, że mój siostrzeniec Jakub jest wyższy ode mnie. Jego młodszy brat jest także dużym chłopcem (przed naszą emigracją był maleńkim dzieckiem).
Spełniło się marzenie mojej mamy. Marzyła o spotkaniu mojej siostry i mnie z naszymi rodzinami w jej domu. Po prostu się spotkaliśmy. Nasze dzieci także były szczęśliwe.Wiem, że brakuje im rodziny.
Mama ma zwierzaki i dzieci uwielbiały się z nimi bawić. Julcia karmiła Basię. Basia jest kozą. Są także dwa psy, kot i króliczek.
Odwiedziliśmy także Kraków. Spacerowaliśmy, robiliśmy zdjęcia, spotkaliśmy się z przyjaciółmi. Chciałabym im bardzo podziękować za gościnność.
Spodobała nam się kopalnia soli Wieliczka. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Krakowie, koniecznie zobaczcie Wieliczkę.
Wakacje się skończyły. Musieliśmy wrócić do normalnego życia. Julcia jest już pierwszoklasistką. Jest bardzo zajęta. W szkole między 9 a 15.22. Potem coś je, bawi się i uczy angielskiego i polskiego.
Próbuję się zorganizować i znaleźć czas dla rodziny, przyjaciół, na sprzątanie, gotowanie i hobby.
Wczoraj byłam w sklepie Joann i kupiłam suwak.
Mam plan. Chcę się nauczyć wszywać suwaki. Może jutro. Teraz spaaaaać.

Wróciłam

Witam wszystkich. Wróciłam. Spędziliśmy prawie cztery tygodnie w Polsce. Po powrocie się rozchorowałam. Mój organizm nie mógł znieść więcej kawy i słodyczy. Próbujemy się zorganizować, ale wciąż mamy bałagan.
Jutro zaczyna się szkoła. Dzisiaj będzie „open house”. Wybieramy się do szkoły aby poznać nauczycielkę i zobaczyć klasę.
Wczoraj Julcia zapytała mnie:
Mamo, dlaczego ludzie mówią „open house” a nie „”open school”?
No właśnie, dlaczego?

Reisefieber

Dni mijają jak szalone. Za tydzień lecimy do Polski. Wakacji potrzebuję definitywnie, Czuję się zmęczona (zbyt zmęczona aby tu pisać). Muszę zapakować walizki, posprzątać dom i uszyć kilka ubranek dla lalki.
Mam nadzieję na więcej czasu podczas wakacji. Planuję zrobić od groma zdjęć Warszawy i Krakowa i powklejać na bloga.
W ostatni czwartek miałam wizytę u dentysty. Kiedy wyszłam z gabinetu, czułam się taaaaka szczęśliwa (miałam nadzieję nie widzieć go przez następne trzy miesiące). Hahaha…
Byłam w błędzie. Booooli. NIe jestem do końca pewna czy boli ząb czy dziąsło jest bardziej wrażliwe na zimne i gorące niż zwykle. No i co ja mam zrobić?
Mam ogromną nadzieję, że rano nic nie będzie bolało, jeśli nie będę musiała do niego dzwonić.